Mam na imię Agnieszka, mam 38 lat i mieszkam w Szczecinie. Jestem osobą, której od dziecka brakowało samoakceptacji oraz miłości. Gdy miałam zaledwie 5 lat, zmarła moja mama. Ojciec wychowywał mnie sam, jednak on również podupadł na zdrowiu. Gdy miałam 15 lat, straciłam ojca i zostałam sierotą. Opiekę nade mną przejęła babcia, która dała mi kąt i uchroniła tym samym przed domem dziecka. Babcia już była osobą w podeszłym wieku i zdarzały się sytuacje, gdy czegoś zapomniała lub zwyczajnie sama nie miała na nic siły. Gdy osiągnęłam pełnoletność, poszłam do pierwszej pracy. Poznałam wówczas chłopaka, który już w 2002 roku stał się moim mężem. Byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, wydawał się być idealny. Stworzony dla mnie. W końcu poczułam się kochana. Zamieszkaliśmy u jego rodziców. Teściowie nigdy nie dali mi poczucia akceptacji. Czułam się u nich jak obca, mimo faktu, że formalnie należałam do rodziny. Nie było nas stać na mieszkanie, a rok później urodził się nasz syn – Łukasz. Mąż pracował, a ja w tym czasie zajmowałam się domem. Jednak czegokolwiek bym się dotknęła, słyszałam, że robię to źle i do niczego się nie nadaję. Słyszałam również uwagi co do wyboru ich syna.
Mieszkaliśmy w jednym pokoju, więc nie był to szczyt komfortu. Trwało to kilka lat, ale planowaliśmy wyprowadzkę, ponieważ mieliśmy już dość oszczędności, aby wziąć kredyt. W 2006 roku urodziła się nasza córka – Wiktoria. Jednak żyła zaledwie dwa tygodnie, co sprawiło, że wpadłam w depresję. Przeżyłam wówczas ogromną traumę i w dalszym ciągu nie miałam wsparcia od teściów. Podczas przeprowadzki usłyszałam, że to moja wina, że Wiktoria nie żyje. Nigdy nie poczułam się tak samotna i opuszczona w tej rozpaczy. W dalszym ciągu Łukasz potrzebował matki, więc dławiąc w sobie gorycz, byłam dla niego.
Niedługo po tej sytuacji, kupiliśmy mieszkanie. Wzięliśmy wspólny kredyt i w końcu trochę odetchnęliśmy. Jakoś dawaliśmy sobie radę do momentu, gdy w 2009 roku mąż stracił pracę i zaczął zapijać smutek alkoholem. Podejmował prace dorywcze, a gdy nie mógł nic znaleźć to ja przejmowałam finanse i wyjeżdżałam za granicę opiekować się osobami starszymi. Czułam wówczas ogromną tęsknotę za dzieckiem. Za każdym razem, gdy wyjeżdżałam to od razu chciałam wracać, ale wiedziałam, że wyjazd jest konieczny. W 2010 roku musieliśmy zrobić remont instalacji grzewczej, ponieważ nie mieliśmy ciepła w łazience. Nie było nas stać na fachowców z prawdziwego zdarzenia, więc zdecydowaliśmy się na kogoś z polecenia. Dostaliśmy na ten cel 15 tysięcy złotych. Niestety zaufaliśmy osobom, które wzięły duże zaliczki, a praca wcale nie szła zgodnie z ustaleniami. Było widać, że nic z tego nie będzie, więc musieliśmy zatrudnić nowe osoby. Przez poprzednich pracowników nie wystarczyło na pokrycie wszystkich kosztów, więc łazienka została zrobiona tylko częściowo.
Te trudności nasilały kłótnie między nami. Mąż wielokrotnie potrafił mnie uderzyć, nie szczędził przy tym przykrych słów. Topił żale w alkoholu, a gdy chciałam mu pomóc, dostawałam kolejny raz. Raz doszło do sytuacji, że pobił mnie tak okropnie, że trafiłam do szpitala. Nie złożyłam zeznań na policji, mimo namowy pielęgniarek, bo uparcie twierdziłam, że dziecko musi mieć ojca. Do dziś mam przez ten incydent problemy z kręgosłupem, co bardzo utrudnia mi pracę.
Były momenty, że coś opłacił, aż do momentu, gdy kompletnie stracił poczucie odpowiedzialności. Pewnej nocy czara goryczy się przelała, a moje myślenie zmieniło się o 180 stopni. Uciekłam z domu pakując najważniejsze rzeczy oraz zabierając syna. W 2013 roku udało mi się uzyskać rozwód oraz zasądzone alimenty na syna.
Mieszkaliśmy na wynajętym mieszkaniu od osoby prywatnej. Najem pochłaniał większość mojej wypłaty, więc było mi naprawdę ciężko. Komornik zlicytował mieszkanie, ale koszty i odsetki sprawiły, że dług się podwoił.
Udało mi się wynająć mieszkanie socjalne od miasta, co minimalnie zmniejszyło koszty utrzymania. Sama wychowuję syna i nie chcę, aby kiedykolwiek słyszał takie kłótnie. Dodatkowo mam obecnie problemy onkologiczne – w 2016 roku przeszłam operację wycięcia guza piersi. Na nieszczęście w 2018 roku nowotwór powrócił i muszę być pod stałą obserwacją.
Opanowała mnie rozsypka oraz rozżalenie. Wydarzenia z przeszłości nałożyły się z problemami codzienności. Nie mogłam pozbierać myśli i bałam się odebrać jakikolwiek telefon. Dopiero, gdy przez przypadek dowiedziałam się o Upadłości Konsumenckiej, zrozumiałam, że to dla nas jedyna szansa na normalną przyszłość. Pisanie wniosku sprawiło, że musiałam stawić czoła swojej przeszłości co było dla mnie trudnym doświadczeniem. Jednak okazało się, że było warto, ponieważ mój wniosek został rozpatrzony pozytywnie. Nie byłam tak szczęśliwa od chwili, gdy urodził się mój syn. Teraz już może być tylko lepiej.