Mam na imię Małgorzata, jestem mieszkanką Szczecina. Tu wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, pracowałam i wpadłam w poważne problemy finansowe. Pieniądze nigdy nie były mi obce – głównie dlatego, że prawie 20 lat pracowałam w banku.
Odkąd pamiętam, zawsze miałam jakiś kredyt, mniejszy czy większy, ale jednak. Mąż zawsze argumentował to koniecznym remontem lub nagłymi wydatkami. Każde zobowiązanie było brane na mnie, ponieważ mąż nie pracował i nie miał dochodów. Nigdy nie chciałam dopuścić do jakiejkolwiek zaległości w płatnościach, więc rzetelnie dzieliłam pensję między wierzycielami. Najczęściej wyglądało to w ten sposób, że gdy zostawało kilka rat kredytu, był w jego miejsce dobierany kolejny. Mąż zawsze zapewniał, że gdyby przyszedł gorszy moment to wtedy mi pomoże.
W niedługim czasie przekonałam się, że były to słowa rzucone na wiatr. Przyszedł kryzys w pracy, a moja pensja skurczyła się o 1/3, ponieważ zostały obcięte premie. Pracodawca zapewniał, że ten stan rzeczy nie potrwa długo i już w kolejnym miesiącu dostanę normalną wypłatę. To jednak wystarczyło, aby zabrakło na kilka płatności, a mając wybór czy kupić jedzenie czy opłacić ratę, wybrałam to pierwsze. Ta sytuacja była zapalna do dalszej lawiny konsekwencji. Próbowałam nakłonić męża do pracy, ale każda próba była bezskuteczna i nie przynosiła zamierzonego efektu. Mogłam się tego spodziewać skoro od lat to ja pracowałam, a jemu było bardzo wygodnie przed telewizorem.
Sytuacja w pracy się nie poprawiała, moja wypłata wciąż była zbyt niska na opłacenie wszystkich rat. Wówczas przytłoczona ponawiającymi się telefonami ze strony wierzycieli, postanowiłam wziąć pierwszą w moim życiu chwilówkę. Brak wsparcia ze strony męża sprawił, że poczułam się osamotniona oraz, że jeżeli teraz nie podejmę jakichś działań to utonę w problemach. Nie wiedziałam czy będę w stanie spłacić to zobowiązanie, ale na tamten moment było to dla mnie chwilowe koło ratunkowe.
Mąż wywierał na mnie wpływ, abym zaciągała kolejne zobowiązania na spłatę poprzednich. Twierdził, że to proste i często nazywał mnie głupią, skoro nie potrafię tego zrozumieć. Byłam tak zdesperowana, że nie kwestionowałam tego rozwiązania. Zaczęła się pętla, która w dotkliwy sposób zaczęła zaciskać się wokół mojej szyi. Mąż nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Według niego pieniądze brały się z laptopa, gdzie wystarczy kliknąć i magicznie gotówka pojawiała się na koncie. Nie brał do siebie moich próśb o pomoc. Nie miał w sobie żadnego poczucia odpowiedzialności za naszą rodzinę.
Prawdziwy dramat przyszedł, gdy zostałam zwolniona z pracy. Czułam, że ziemia zapada mi się pod nogami, a ja już na nic nie mam wpływu. Na gwałt szukałam nowej pracy. Udało mi się dostać zatrudnienie na poczcie na ½ etatu. Nie były to duże zarobki, jednak cokolwiek, aby się utrzymać. Mąż nie pomagał mi również w wychowaniu naszej córki, która urodziła się z opóźnieniem rozwoju. Wymaga ona stałej opieki, ponieważ ledwo chodzi i mało mówi. Powinna codziennie przez kilka godzin mieć poświęcony czas na rehabilitację. Moje możliwości czasowe, ale także psychiczne strasznie mi to utrudniały. Mimo tych przeciwności, starałam się zawsze być dla niej na tyle ile mogłam. Codzienne telefony ze strony widykatorów, sprawiały, że zrobiłam się bardzo nerwowa, zlękniona i wycofana. Czułam się tym wszystkim osaczona na tyle, że na każde pukanie do drzwi, miałam ochotę uciekać.
Nasze małżeństwo też nie wyglądało ciekawie. Czułam, że nie mam męża a pasożyta, który żeruje na moim uległym charakterze i wykorzystuje moje wszystkie słabe punkty. Doszłam do wniosku, że małżeństwem jesteśmy już tylko na papierze i nie ma sensu tego ciągnąć. Nie miałam w nim żadnej pomocy, więc zdecydowałam się na rozwód. Okazało się to kolejną przeszkodą, ponieważ mąż nie wyraził na to zgody. Batalia trwała ładnych kilka lat, jednak w końcu się udało. Były mąż miał zasądzone alimenty na dziecko w wysokości 400 zł miesięcznie. Nie było to dużo, ale nagle poczułam jakbym pozbyła się ciężaru.
Na szczęście miałam wsparcie w moim tacie, który pomagał mi w opiece nad córką. Często kupował nam ubrania i buty na zimę, umawiał nas do specjalisty. To dzięki niemu przetrwałam te wszystkie burze. Udało mi się uzyskać od miasta mieszkanie komunalne o metrażu 30 m2. Opłaty nie są wysokie, więc wystarcza na przetrwanie. To tata powiedział mi o Upadłości Konsumenckiej. Pojechał ze mną na pierwsze spotkanie, a w konsekwencji przekonał mnie do tego rozwiązania.
Zasugerował również udanie się na wizytę do psychologa, abym wszystko poukładała sobie w głowie. Decyzja o ogłoszeniu Upadłości Konsumenckiej była najlepszą w moim życiu. To dzięki niej dziś spokojnie śpię, bez strachu odbieram telefon, ponieważ wiem, że to żaden komornik ani windykator. Nigdy nie będę wstanie odwdzięczyć się swojemu tacie za tak ogromne wsparcie.