Dobro tworzy dobro – taka maksyma towarzyszyła mi od zawsze. Do dziś się jej trzymam.
Mam na imię Wiktoria, mam 36 lat i cierpię na Reumatoidalne zapalenie stawów. Choroba ta utrudnia mi pracę oraz życie, natomiast nigdy nie starałam się nią zasłaniać. Wręcz przeciwnie – nierzadko zaciskałam zęby i mimo trudności, szłam dalej.
Wiem jak ciężko jest wychowywać się bez rodziny i prostego przytulenia. Jestem wychowanką domu dziecka i od zawsze wiedziałam, że powinnam założyć Fundację, umożliwiającą start osobom, które doświadczyły tego samego co ja. Pamiętam jak ciężko było mi się odnaleźć, gdy w tak brutalny sposób, musiałam wejść w dorosłość. Nie spodziewałam się tylu trudności, ponieważ nikt mnie na to nie przygotował.
Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż, a rok później urodził się nasz syn. Mąż wiedział o mojej przeszłości. Zawsze mnie wspierał i rozumiał każde niestandardowe zachowanie z mojej strony. Nie obyło się bez terapii, ponieważ miałam stany lękowe i nie mogłam spać.
Gdy przedstawiłam mężowi swój pomysł na Fundację, przeraził się. Pracował na etacie i miał sporo obiekcji co do moich planów. Wiedziałam, że mój stan psychiczny oraz fizyczny pozostawiały wiele do życzenia, natomiast czułam, że czas przelatuje mi przez palce, a ja wciąż nie zrealizowałam swojego marzenia.
Gdy skończyłam trzydziestkę, uznałam, że przyszedł czas na kolejny krok. Otworzyłam Fundację, która siedziała w mojej głowie od lat. Nie zdawałam sobie sprawy jak dużo wymaga to zaangażowania. Moim celem była pomoc dzieciom, ale dobro, którym chciałam się dzielić, wymagało rozliczeń, zeznań podatkowych oraz masy papierologii. Czułam się tym przytłoczona, natomiast nie zgasiło to mojego zapału. Chciałam organizować pracę młodzieży z domów dziecka po opuszczeniu ośrodka. Praca pozwoliłaby im się odnaleźć w nowej rzeczywistości oraz nadać im cel w życiu.
Na początku założenia Fundacji, pokrywaliśmy koszty z naszych oszczędności : Prezesa Fundacji i moich jako Założycielki. Jako biuro służył nam jeden pokój w mieszkaniu, żeby zminimalizować koszty. Udało nam się też zatrudnić księgową. W 2015r. podpisaliśmy umowę na zatrudnienie na pół etatu 4 wychowanków , którzy chodzili opiekować się chorymi na nowotwory i inne choroby. Załatwialiśmy wyjazdy do kliniki Onkologicznej w województwach zachodniopomorskim oraz wielkopolskim. Za naszą pomoc, nie pobieraliśmy żadnych wynagrodzeń – była to praca charytatywna.
Problemy finansowe zaczęły się w chwili, gdy komornik zajął konto Fundacji. Nie zliczę ile listów zostało wówczas wysłanych do różnych firm z prośbą o przekazanie darowizn na cele charytatywne. Żadne darowizny nie mogły wpłynąć, ponieważ Bank zlikwidował konto. Musieliśmy zorganizować pieniądze na wypłaty dla 4 pracowników – każdy z nich powinien otrzymać za swoją pracę 1300 zł. Sytuacja zmusiła mnie do zaciągania zobowiązań w Bankach, żeby wywiązać się z umowy. Nagłaśnialiśmy sprawę w mediach szukając wsparcia i sponsorów.
Przez brak odzewu oraz mój krytyczny stan psychiczny, wpadłam w spiralę zadłużeń. Kredyt gonił kredyt, chwilówka chwilówkę. Nasze małżeństwo też wisiało na włosku, ponieważ mąż jako, że od początku czuł w kościach, że to nas zrujnuje finansowo, nie omieszkał o tym wspominać na każdym kroku.
Obecnie nasza sytuacja wygląda w ten sposób, że toniemy w długach. Staramy się to spłacać, ale ich tylko przybywa. Gdy już myślimy, że jedno zobowiązanie mamy z głowy, dochodzi kolejne i zaczynamy spłacać od nowa. Czuję, że brakuje mi już na to sił. Dziś wiem, że założenie Fundacji było pochopnym pomysłem, ale ja po prostu czułam, że to ważny i szczytny cel. Dziś staramy się nie załamać. Mój wniosek o Upadłość Konsumencką czeka na decyzję. Wierzę, że Sąd rozpatrzy go pozytywnie, biorąc pod uwagę moją motywację.
Cieszę się, że są w naszym kraju rozwiązania skierowane również dla takich osób jak ja, które umożliwiają nowy start. Wiem również, że gdy wszystko się ułoży to nasze małżeństwo również się odbuduje.